W całej Polsce sprzedano w ubiegłym roku 165 tys. nowych mieszkań, przy czym 69 tys. tylko w sześciu największych miastach w kraju. Zdaniem PZFD, jeśli deweloperzy wprowadziliby do oferty 6M więcej mieszkań, rekord sprzedaży z 2017 roku zostałby pobity, ponieważ ubiegłoroczny popyt utrzymywał się na bardzo wysokim poziomie. Zmieniły się jedynie czynniki warunkujące powód zakupu mieszkania. Rynek mieszkaniowy z miejsca, gdzie przede wszystkim zaspokajana jest jedna z najważniejszych ludzkich potrzeb – posiadania siedziby dla siebie i rodziny, stał się niemal w równym stopniu alternatywą dla innych lokat kapitału. Od 2007 r. nie mieliśmy do czynienia z tak skrajną nierównowagą pomiędzy szybko rosnącym, zdeterminowanym na dokonanie zakupu popytem, a z trudem nadążającą podażą – wskazuje Kazimierz Kirejczyk, główny analityk ds. rynku mieszkaniowego i Przewodniczący Panelu Strategicznego przy Zarządzie JLL.
Eksperci JLL zwracają uwagę, że skutkiem tej sytuacji są spore podwyżki cen mieszkań właśnie w tych miastach, w których podaż jest niewystarczająca. Przykładowo, mieszkania w Warszawie podrożały między IV kwartałem 2020 roku a IV kwartałem 2021 roku aż o 33 proc.
Ponad 20 proc. w 5 lat – już o tyle spadł udział inwestycji deweloperskich w 6M. To efekt braku gruntów, przedłużających się procesów administracyjnych i podejścia urzędników. Dlatego PZFD przewiduje, że w ciągu najbliższych lat największy udział w sprzedaży mieszkań będą miały rynki powiatowe. Również specjaliści JLL wskazują, że 70 proc. oferty deweloperskiej znajduje się właśnie w miastach poniżej 100 tys. mieszkańców.