Ludzie podejmują decyzję o przeprowadzce na suburbia, bo mają zyskać niższe ceny nieruchomości, więcej przestrzeni dla siebie i swojej rodziny oraz bliższy dostęp do terenów zielonych. Ich oczekiwania zderzają się nieraz z brutalną rzeczywistością, w której to miasto nie nadąża za inwestycjami deweloperskimi. Wskutek tego w miejscu ich zamieszkania brakuje sklepów, połączeń komunikacyjnych, czy, chociażby kilku ławek, na których można by usiąść i porozmawiać z sąsiadami (więcej w książce Filipa Springera „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”). Czy jednak suburbanizacja musi malować się w ciemnych barwach?
Już teraz – albo raczej wciąż – krakowscy planiści zastanawiają się nad opracowaniem planu zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Rybitwy. Miałyby tan stanąć wysokie, nawet 50-metrowe biurowce wraz z całą infrastrukturą towarzyszącą (placówki edukacyjne i medyczne, sklepy oraz centra usługowe), na którą zaczyna brakować miejsca w centrum. „Nowe Miasto” mogłoby pomieścić kilkadziesiąt tysięcy osób, ale wiązałoby się to z ogromnymi nakładami finansowymi. Z kolei obciążenie budżetu miasta oznacza, że koszty realizacji takiego zadania spływają bezpośrednio na jego mieszkańców.
Od dłuższego czasu w polskich aglomeracjach, w tym również w stolicy Małopolski, zauważalne jest stopniowe wchłanianie obszarów wiejskich przez rozlewające się miasto. Piotr Krochmal jako przykład tego stanu rzeczy wskazuje krakowską gminę Zielonki. Obrót domami oraz mieszkaniami stanowi tam między 60 a 70 proc. wszystkich transakcji. Natomiast sprzedaż gruntów rolnych utrzymuje się w tym rejonie już tylko na poziomie 7 proc. Mimo postępujących zmian demograficznych, deweloperzy nie zaczną i nie muszą rozbudowywać obecnie obrzeży Krakowa. Małopolska należy do nielicznych szczęśliwców (wraz z województwami: dolnośląskim i mazowieckim), którzy to mogą pochwalić się dodatnim wskaźnikiem migracji. Pozostałe województwa się wyludniają. Prognozy mówią o utrzymaniu tego trendu w najbliższych latach, więc w Krakowie i jego okolicach będzie przybywać chętnych na domy i mieszkania – zapewnia Piotr Krochmal.
Eksperci szacują, że w 2030 roku 9 proc. ludzi na świecie będzie mieszkać w 41 megamiastach liczących ponad 10 mln mieszkańców. Aglomeracje, które uchodzą za największe i nic nie wskazuje na to, by trend ten miał się zmienić, to m.in. Tokio, Delhi, Szanghaj, Meksyk, czy Pekin. Przyciągają one potencjalnych mieszkańców dobrą lokalizacją, bogatą ofertą edukacyjną i znakomicie rozwiniętym rynkiem pracy. Na tym z kolei tracą mniejsze miasta i miejscowości. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Tylko we Władysławowie, Jastarni czy Kazimierzu Dolnym od 2002 roku ubyło ponad 30 proc. mieszkańców.